środa, 19 września 2012

wrzesień obfity w muzyczne smakołyki


Na album Efterklang czekam już od kilku miesięcy, a mój apetyt rósł wraz z pojedynczymi kąskami, którymi panowie z Dani raczyli nas kusić. Przesłuchanie go dzięki ich uprzejmości przed planowaną na za tydzień premierą, upewniło mnie, że przez najbliższy czas ten krążek będzie moim ulubionym daniem.

Zachęcam do smakowania

Równie apetycznie zapowiadało się najnowsze wydawnictwo The Cinematic Orchestra - In Motion Pt. 1, w którym można się zupełnie zatracić. Ludziom słabej woli radzę dawkować sobie te przyjemności, bo grozi to popełnieniem grzechu piątego. Choć może warto poświęcić życie wieczne dla takich dźwięków.




Album Away From The World Dave Matthews Band przesłuchałam z czystej ciekawości, jako że w nie aż tak dawnej przeszłości grupa ta całkowicie dominowała mój gust muzyczny. Nagranie z koncertu w Fenway Parku Live Trax vol. 6 słuchałam na przemian z moją ulubioną ich płytą studyjną Under The Table And Dreaming, a potem i z ostatnim ich krążkiem. Trzy lata kazali czekać na następną płytę studyjną i możnaby w związku z tym sporo od niej wymagać. W porównaniu z Big Whiskey & GrooGrux King, nie powala. Moim zdaniem jest bardzo klasyczna, dopracowana i wypieszczona. Nie ma w niej tego porywu i szaleństwa, za które ich pokochałam słuchając Dancing Nancies, Warehouse czy Ants Marching, utworów które trwały po 20 minut, w trakcie których zapominało się o świecie i można było odtwarzać po kilkakroć, bez znudzenia. Ale żeby nie było aż tak krytycznie …



Na deser - The xx serwują słodziutki Coexist (ponieważ ich muzyka kojarzy mi się z pudrowymi cukierkami w kolorach tęczy).
W miarę słuchania robi się coraz ciekawiej - choć z początku wydaje się dość monotonnie i na jedną nutę (taki przecież mają styl), to później do głosu dochodzi kunszt przyrządzanej przez nich muzyki i po długiej przerwie od nich, z chęcią słuchałam tego albumu nie raz, i nie dwa razy.



P.S. Anna coś ostatnio śpi, mam nadzieję, że niedługo się obudzi ;)

sobota, 8 września 2012


Aneczka zachęcała do pójścia na ten koncert podczas swojej poniedziałkowej audycji, mi zaś udało się na nim być, zatem podzielę się swoimi wrażeniami ;)

Odaibe - projekt Bartka Szlachcica - artysty grafika i twórcy sztuk nowych mediów. Na środowym koncercie występował w trzyosobym składzie (z Elżbietą Leszczyńską i Karolem Jaśkowiakiem).


Koncert, który rozpoczął się dość spokojnie, bardzo szybko przeszedł w obszary breakcore’u i gdyby nie rozpoczął się tak wcześnie, możnaby się spodziewać publiczności pod sceną poruszającej się w transie w rytm połamanych dźwięków wydobywanych z elektronicznej perkusji.  

Kulminacją wieczoru był jednak warszawski band - Merkabah.

Merkabah ma za sobą gigi na Openerze w 2010 i na ubiegłorocznym Off Festivalu. W swojej twórczości, członkowie zespołu łączą sztuki wizualne z muzyką trudną do klasyfikacji, przestrzenną i przenoszącą w inną rzeczywistość. 

Tworząc muzykę łączącą free-jazz i noise-rock, wpisują się w nurt polskiego rocka progresywnego i moim zdaniem zasługują na uznanie równe Indukti czy Riverside, posiadającym już wierną publiczność.





Wizualizacje tworzone na żywo przez Adriena Cognaca (aka kaniak), wyświetlane były na ekranach 3 telewizorów ustawionych na scenie, oraz za artystami, którzy byli jedynie ciemnymi postaciami na ich tle. Wsłuchując się w niesamowite dźwięki wydobywane przez nich na ich instrumentach, można było zatem zapomnieć o istnieniu jakiejkolwiek innej rzeczywistości. Pochwalić należy również nagłośnienie przestrzeni, w której koncert się odbywał (Strefa Zero - Laki Zaki), które sprawiło, że jeszcze długo po jego zakończeniu szumiało mi w uszach.
W swojej dyskografii panowie mają jeden album długogrający i EPkę koncertową - talentu odmówić im nie można, dlatego zachęcam do zakupów na ich stronce ;)

Mi osobiście sięganie po jazz oraz przede wszystkim partie saksofonu skojarzyły się z muzyką graną przez T.R.A.M - supergrupę założoną przez członków zespołu Animals as Leaders, w skład której wchodzi również perkusista Suicidal Tendencies oraz znany z The Mars Volta Adrián Terrazas-González, mimo iż ich muzyka jest zdecydowanie lżejsza.



niedziela, 2 września 2012

posttauronowe refleksje

Już tydzień minął od kiedy ponosiły nas dudniące basy i połamane dźwięki muzyki z komputera na kolejnym już w tym roku katowickim festiwalu. Mowa o Tauron Nowa Muzyka, na wyjazd na który zdecydowałyśmy się niezwykle spontanicznie.

Dwa dni na pełnych obrotach, z niewielką ilością snu, w biegu pomiędzy koncertami a naszym miejscem pracy (sic! nie jechałyśmy tam odpoczywać).

Jeśli chodzi o ocenę samego festiwalu - w porównaniu z Offem, który odbywał się w tym samym miejscu, zaskoczył małą skalą. Poza tym nie dało się nie zwrócić uwagi na niedociągnięcia organizacyjne, no i co by nie mówić, wylansione towarzystwo.

Osobiście doszłam do wniosku, że w wyjazdach na festiwale, cenię sobie różnorodność muzyki, której mogę posłuchać. Tutaj tego nie zaznałam i czuję się zupełnie przesycona elektronicznymi brzmieniami, od których chyba przez najbliższy czas będę musiała odpocząć.
Dlatego pewnie też za najlepszy koncert festiwalu uznałam wybijający się spośród komputerowych brzmień, koncert rozpisany na orkiestrę  - The Brant Brauer Frick Ensemble. Przepiękny, poruszający nu jazz, trochę w klimatach The Cinematic Orchestra.



Było to najlepsze odkrycie festiwalu.

Pierwszy koncert, na który udało mi się dotrzeć i który otworzył dla mnie festiwal i był bardzo miłym zaskoczeniem, był dj set Benjamina Johna Powera i Andrew Hanga (Fuck Buttons). Trudno, żeby mi nie przypadł do gustu, skoro określany jest nawet jako post rockowy. Panowie mieszają elementy wielu gatunków, sięgając również po drone i noise.


Must see TNM był oczywiście Eskmo (Brendan Angelides), który na koncercie dał popis swoich umiejętności tworzenia muzyki z "dźwięków codziennego użytku". Tłum szalał przy uderzeniach metalowej rury, syku otwieranej puszki i trzasku łamanych patyków.


Teraz tylko czekać na następny festiwal, choć wraz z końcem Taurona przyszło poczucie , że i wakacje dobiegają końca ...