niedziela, 2 września 2012

posttauronowe refleksje

Już tydzień minął od kiedy ponosiły nas dudniące basy i połamane dźwięki muzyki z komputera na kolejnym już w tym roku katowickim festiwalu. Mowa o Tauron Nowa Muzyka, na wyjazd na który zdecydowałyśmy się niezwykle spontanicznie.

Dwa dni na pełnych obrotach, z niewielką ilością snu, w biegu pomiędzy koncertami a naszym miejscem pracy (sic! nie jechałyśmy tam odpoczywać).

Jeśli chodzi o ocenę samego festiwalu - w porównaniu z Offem, który odbywał się w tym samym miejscu, zaskoczył małą skalą. Poza tym nie dało się nie zwrócić uwagi na niedociągnięcia organizacyjne, no i co by nie mówić, wylansione towarzystwo.

Osobiście doszłam do wniosku, że w wyjazdach na festiwale, cenię sobie różnorodność muzyki, której mogę posłuchać. Tutaj tego nie zaznałam i czuję się zupełnie przesycona elektronicznymi brzmieniami, od których chyba przez najbliższy czas będę musiała odpocząć.
Dlatego pewnie też za najlepszy koncert festiwalu uznałam wybijający się spośród komputerowych brzmień, koncert rozpisany na orkiestrę  - The Brant Brauer Frick Ensemble. Przepiękny, poruszający nu jazz, trochę w klimatach The Cinematic Orchestra.



Było to najlepsze odkrycie festiwalu.

Pierwszy koncert, na który udało mi się dotrzeć i który otworzył dla mnie festiwal i był bardzo miłym zaskoczeniem, był dj set Benjamina Johna Powera i Andrew Hanga (Fuck Buttons). Trudno, żeby mi nie przypadł do gustu, skoro określany jest nawet jako post rockowy. Panowie mieszają elementy wielu gatunków, sięgając również po drone i noise.


Must see TNM był oczywiście Eskmo (Brendan Angelides), który na koncercie dał popis swoich umiejętności tworzenia muzyki z "dźwięków codziennego użytku". Tłum szalał przy uderzeniach metalowej rury, syku otwieranej puszki i trzasku łamanych patyków.


Teraz tylko czekać na następny festiwal, choć wraz z końcem Taurona przyszło poczucie , że i wakacje dobiegają końca ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz