wtorek, 21 sierpnia 2012

Rozmówki niemiecko - norweskie


Aneczka tak mnie oczerniła, że aż boję się odzywać, ale nie mogę nie przyznać, że racji trochę miała ( z tym, że w moje gusta uda jej się tym razem trafić ;P). Ale jakbym mogła się nie zgodzić, skoro Alcoholic Faith Mission nie dość, że ma alkohol w nazwie, to jeszcze są z Danii i tacy przesympatyczni. A Owca Kradziejka to po prostu czyste szaleństwo, któremu nie można się oprzeć !;)


Ja jednakże wśród trochę innych dźwięków się ostatnio obracam ...

W taki upał przyda się trochę muzyki dla ochłody, a że okres wakacyjny, czas podróży bliskich i dalekich, to będzie trochę multikulturowo.
Oziębli Niemcy we współpracy z panami ze Skandynawii, w której klimat nieco mniej uciążliwy


Wesseltoft Schwarz Duo

Mój ulubiony ich kawałek, w wersji live (zobaczyć ich na żywo to by było coś!)





Duet ten poznałam dzięki niezastąpionemu Gillesowi Petersonowi, który kawałek ich autorstwa - Kammermusik - umieścił
w towarzystwie m.in. SBTRKT na kompilacji Masterpiece (2011) . On sam jest oddanym fanem Henrika Schwarza.


Bugge Wesseltoft - norweski pianista, założyciel wytwórni Jazzland Records, współpracował również z Sidsel Endresen, Janem Garbarkiem, Manu Katche.

Henrik Schwarz - odpowiedzialny za elektroniczne brzmienia, tworzy muzykę house, minimal techno


Enders Molvaer

DOME (2007) 

Album nagrany we współpracy dwóch geniuszy instrumentów dętych - Johannesa Endersa i Nilsa Petera Molvaera.



W twórczości Molvaera słyszalne są wpływy Jana Garbarka, jednakże jego muzyka jest zdecydowanie bardziej mroczna i niezwykle przejmująca. Jego twórczość charakteryzuje mieszanie gatunków - na szeroką skalę wykorzystuje elektronikę, przyprawioną nutką orientu. Moim zdaniem porównywać go można z Toshinorim Kondo.
Ponieważ jestem jego absolutną fanką, nie mogłabym nie poświęcić jego twórczości trochę więcej miejsca, co zrobię na pewno w najbliższym czasie.

Muzykę grającego na saksofonie Johannesa Endersa można uznać za zdecydowanie bardziej klasyczną. Jeśli dla kogoś dźwięki grane przez Molvaera są zbyt niepokojące, to jego muzyka jest idealna dla relaksu i spokojnej kontemplacji.



P.S. Zarówno pana Bugge Wesseltofta , jak i Nilsa Petera Molvaera będzie można usłyszeć w październiku na gdańskim Jazz Jantar. Nieodżałowanym byłoby to ominąć ;)

niedziela, 19 sierpnia 2012

Music Alliance Pact

Ulka mówi mi, że za długie i nudne te posty pisze. Nikt tego czytać nie chce, jeszcze muzyka za przeproszeniem z odbytu wzięta. No cóż, wiedziałam, że tak będzie. Może napiszę dzisiaj krócej (jak mnie fantazja nie poniesie) i myślę, że nawet trafię w gusta naszej alternatywnej Urszuli (oczywiście mam nadzieję, że również w Wasze drodzy czytelnicy, nie piszę bowiem dla siebie). 

Music Alliance Pact to temat, który poruszam co parę miesięcy w swojej audycji. Cóż to jest? A jest to zrzeszenie blogerów muzycznych z całego świata, którzy co miesiąc publikują na stronach magazynu Guardian listę najlepszych młodych artystów z ich krajów. Co kilka miesięcy mobilizują się jednak bardziej i wspólnie tworzą listę utworów do ściągnięcia ZA DARMO moi drodzy! 

W tym miesiącu jest to dla nas szczególnie ważne, ponieważ w zestawieniu po raz pierwszy pojawiła się Polska! A naszym zacnym reprezentantem jest: http://lukaszkusmierz.wordpress.com/, który od teraz już co miesiąc będzie typował polski zespół do zestawienia. Cieszymy się bardzo i trzymamy kciuki.

Jego pierwszym wyborem był młodziutki zespół, znany i lubiany z koncertów na żywo: Fair Weather Friends. Ich muzyka zapowiada się dobrze, dlatego z niecierpliwością czekam na więcej utworów w wykonaniu chłopaków.




Dzisiaj zaproponuję, wam bardzo krótki subiektywny przegląd zespołów, które znalazły się na sierpniowej liście Music Alliance Pact.  

 1. Plaided – zespół powstał w Wiedniu w roku 2009. Julia i Weronika poznały się podczas organizowania festynu dla kobiet w roku 2005. Podczas koncertów i licznych dyskusji doszły do wniosku, że potrzebują stworzyć coś razem. Najpierw wraz z  Aleną Pfoser utworzyły zespół Iisebill, pod którego szyldem nagrały jeden album. 

Po odejściu Aleny, jednak dziewczyny przekształciły się w Plaided. Od początku były one bardzo mocno zaangażowane w ruch feministyczny. Mają do tego zresztą wyśmienite warunki, ponieważ w Wiedniu odbywają się bardzo regularnie spotkania i koncerty młodych żeńskich zespołów wspierających ten ruch.
Z ich ideami oczywiście zgadzać się nie trzeba, ale bardzo podoba mi się fakt, że w Austrii rozwija się dzięki feministkom  wiele dobrych młodych zespołów. W tym Plaided.
Po wielokrotnym przesłuchaniu 3 piosenek, które znajdują się na profilu na soundcloudzie, poczułam niedosyt. Jest to jednak dobry niedosyt, który budzi ciekawość, co do przyszłości zespołu. 

 
Dziewczyny bardzo ładnie meandrują pomiędzy indie rockiem, a lo-fi. Mi bardzo pasuje do tego wszystkiego wokal. Muzyka na początku może wydawać się monotonna, ale po bliższym poznaniu da się usłyszeć miłe muzyczne detale, które wyróżniają się spośród szumu innych dźwięków.


2.  Alcoholic Faith Mission - Zespół już nie tak świeży, ponieważ ostatni ich album ukazał się w ubiegłym roku, a nosi nazwę Ask me this i od niedawna jest dostępny na całym świecie. Z tej okazji właśnie pojawili się oni na liście Music Alliance Pact.
Cieszę się że dzięki temu poznałam muzykę tej grupy. Po pierwsze są bardzo podobni do innej duńskiej formacji Efterklang. Nie brzmią na całe szczęście identycznie (na świecie byłoby nudno). Wszelakie instrumenty  mieszają się w ich płytach z pięknymi wokalami wszystkich, podkreślam wszystkich, członków zespołu, co było i jest widoczne również u Efterklang.
Efekt jest poruszający. Melodie chwytają za serce. Po prostu chce się tego słuchać.
Sam zespół to też historia nie z tej ziemi. Najlepsza jest nazwa, która idealna jest na po weekendowe przysięgi i obietnice niektórych ludzi z obolałymi głowani - Alcoholic Faith Mission. Jest to ironiczne nawiązanie do organizacji działającej w Ameryce Apostolic Faith Mission.
Jest to również ogromna groteska z samych członków zespołu, którzy od alkoholu nie stronią. 

Trochę napiszę jednak o ich wydawnictwach, z którego każde jest wyjątkowe i ma pewne zasady tworzenia. Pierwsza płyta Misery Loves Company powstała na zasadzie: nagrywamy tylko w nocy, tylko przy świetle świec i pijemy alkohol- no i proszę taka ich walka. Druga płyta 421 Wythe Avenue powstała na zasadzie: do nagrywania wykorzystujemy tylko sprzęt, który mamy w swoich mieszkaniach.
Trzeci album, o którym wspominałam powstał jak piszą bez żadnych zasad. Cała twórczość mimo, że powstawała w dziwaczny sposób brzmi jednorodnie. Ja się zakochałam mam nadzieję, że was również zachęcę do odkrywania ich twórczości. 




3. Stealing Sheep - W tym miesiącu blogerzy naprawdę mnie zaskoczyli, i prawie każdy kawałek, który prezentowali budził moją ogromną sympatię. Stealing Sheep i ich Shut Eye, przy którym od razu wstałam  zaczęłam skakać to idealny przykład muzycznego zastrzyku pełnego pozytywnych wibracji. A to wszystko za sprawą tercetu, który powstał przy kubku kawy w Melo Melo Cafe w Liverpoolu.
Ich muzyka określana jest jako folktronika. Dziki psycho-folk, harmonia gitar głosów i hipnotyczne rytmy. Tego jeszcze na rynku muzycznym nie było. Inspirują się twórczością Talking Heads, czyli kolejny plus dla dziewczyn z mojej strony.

Ich debiutancki album pojawił się bardzo niedawno nazywa się : The Diamond Sun i myślę, że za niedługo zrobi się o nim głośno.



 

4. Papercutz  - Wybór portugalski również był dla mnie bardzo przyjemny. Ładne kobiece wokale, delikatne plumkanie gitary, od czasu do czasu jakieś elektro, wszystko jednak jest utrzymane w mrocznym napięciu, które mnie osobiście fascynuje. Jest to jeden z ciekawszych zespołów, które ostatnio poznałam. Warto przyjrzeć się ich twórczości bliżej. Ja odkryłam tą drogą utwór, który wykonali oni wraz z fantastycznym producentem muzyki elektronicznej z Polski o pseudonimie Pleq





5. Cream Child- Jak do tej pory moje rosyjskie odkrycie życia. Taki ot mały przełom.
Wybór blogera Babylon Noise powalił mnie na kolana. Cały album School Skulls przesłuchałam z szeroko otwartymi oczami. Jak dla mnie ten muzyk to geniusz. Bardzo podobają mi się jego wesołe kompozycje elektroniczne, które (trzeba przyznać) bardzo wpadają w ucho. Płyta jest długa, ma aż 13 kawałków, ale nie jest monotonna. Jak pisze bloger jest to słodki cukierek muzyczny, w którym elektronika łączy się z elementami rosyjskiego folku. Polecam każdemu. Jego pierwszy album w przeciwieństwie School Skulls był dosyć mroczny. Jak można zresztą przeczytać na bandcampie muzyka, zamienił on taniec w ciemnościach, tym razem na taniec w świetle dnia.
Mnie ten krążek sprawił ogromną radość mam nadzieję, że wam również – gorąco polecam, szczególnie, że cały album można pobrać za darmo. 


 Music Alliance Pact to świetna inicjatywa, która pozwala każdemu poszerzać muzyczne horyzonty. Szczególnie, że w zestawieniach znajdują się zespoły z regionów świata, które często są przez europejczyków zapomniane. Zachęcam do śledzenia poczynań blogerów, którzy starają się wyszukiwać największe perły ze swoich rodzinnych stron.

I miało być krótko....

czwartek, 16 sierpnia 2012

Dając się ponieść wolnym skojarzeniom, wspominając odbytą właśnie wizytę za zachodnią granicą, natknęłam się na grające mi w głowie szalone rytmy z lat 70.


 Wolfgang Dauner Quintet, Oimels (1969)
 Już sama okładka daje wyobrażenie o zawartości albumu ;)


Twórczość Wolfganga Daunera łączona jest z mającym swoje korzenie w końcówce lat 60 krautrockiem.
Gatunek ten charakteryzują kompozycje iście eklektyczne - słychać w nich elementy rocka progresywnego i jazzu, pojawia się również zabawa z elektroniką. Słychać wpływy muzyki awangardowej i psychodelicznej.
 
Gorąco polecam album nagrany przez skład Wolfgang Dauner Group pod nazwą Et Cetera (1970). Zaskakuje różnorodnością - zaczyna się rockowo i psychodelicznie, by powoli się uspokoić i przejść w jazz, usłyszeć można na nim również recytacje oraz elementy muzyki etnicznej. Nie wspominając o tym, że w składzie zespołu gra Eberhard Weber.




Czasami odnoszę wrażenie, że lata 70te to najlepszy okres rozwoju w muzyce.




niedziela, 12 sierpnia 2012







Nowa Fala – pojęcie to było dla mnie mgliste, podobnie jak twórczość, która w tym okresie powstawała. Do pewnego czasu żyłam sobie w błogiej nieświadomości i spokoju, nie wgłębiając się w niepotrzebne szczegóły. Jednak musiał nastąpić przełom. Jak to w życiu bywa – zawsze dopada nas to, od czego uciekamy.

Wyjechałam do Austrii, a tam we wszelkich stacjach radiowych nadal z ogromnym sentymentem króluje big beat i wyraźny głos Hans’a Hölzl’a. Osłuchałam się i dziwiłam, że nie dawno jeszcze punkowe gusta muzyczne zwracają się w stronę popu z lat 90.
Walczyłam jednak dzielnie z moją dziwną fascynacją dopóki nie spotkałam ludzi, równie zafascynowanych twórczością austryjackiego muzyka, który jeżeli jeszcze się nie zorientowaliście nosił pseudonim Falco (od skoczka narciarskiego  = taaak Hans nie stronił od wszelakich używek ;))
Oczywiście większość przygód z tym muzykiem rozpoczyna się od przeboju Rock Me Amadeus, który nawiązuje do młodości Hansa. Rozpoczynał on bowiem swoje muzyczne doświadczenia od typowych klasyków, nawet od swoich nauczycieli otrzymał pseudonim Mały Mozart. 

Falco - Rock Me Amadeus 

Jak widać i słychać z muzyki klasycznej mało mu pozostało, jednak perfekcjonizm  do końca wybrzmiewa nawet w jego końcowym muzycznym „zboczeniu” (choć sprawniejsi badacze jego muzyki twierdzą, że jest to wiśnia na torcie jego twórczości) Mutter, der Man mit dem Koks ist da. Ja przyzwyczajona do lekkich stylizacji elektronicznych z wykorzystaniem instrumentów klawiszowych, byłam zszokowana tą ostrą muzyką techno. Zwaliłam to jednak na stan mentalny Falco, który już wtedy był w nie najlepszej formie.

Po zgłębieniu twórczości austryjackiego nowo falisty, porzuciłam ten okres na rzecz współczesnych multiinstrumentalistów. Oczywiście czas spokoju nie trwał długo. Dzień chylił się ku końcowi. Zmęczona całodniowym biegiem włączyłam swoją ulubioną stację radiową BBC Radio 6. I usłyszałam! Moje neurony rozpoczęły dziki pląs, a ja siedziałam urzeczona. Sprawdzam zespół, sprawdzam kraj, sprawdzam wszystko!
Utwór nazywa się Wordy Rappinghood i jest wykonywany przez zespół Tom Tom Club!! I tak naprawdę od tego miejsca mogę mówić dopiero o mojej czystej fascynacji Nową Falą w muzyce.
 Tom Tom Club - Wordy Rappinghood



Wcześniej, gdy przysłuchiwałam się twórczości Talking Heads mówiłam (o zgroozoo!), nuda, ściemnianie i bajurzenie! Na chwilę obecną wstydzę się siebie i cieszę się, że można przez całe życie dojrzewać muzycznie. Każdy ma prawo do błędów! Ale muszę przyznać, że David Bowie, ani właśnie Talking Heads, nawet Falco, nie przekonali mnie wystarczająco mocno. Dopiero wyliczankowo-mówiony utwór Wordy Rappinghood ujął mnie za serce. 
Najśmieszniejsza, jest historia powstania utworu, którą zamieszczam poniżej. Chris Frantz oraz Tina Weymouth, którzy swoją drogą byli członkami Talking Heads, nie mieli zielonego pojęcia co robią. Jak widać i słychać dobra improwizacja nie jest zła.




Moja ulubioną płytą nie jest jednak debiutancka Tom Tom Club, gdzie znajduje się singiel Wordy Rappinghood, a  Boom Boom Chi Boom Boom. (Oczywiście zastrzegam sobie możliwość nagłej zmiany ;)).  Poniżej utwór Shock the world z tego właśnie krążka.

Tom Tom Club - Shock the World



Na omawianie amerykańskich zespołów nowej fali przyjdzie jeszcze, mam nadzieję czas. Ja przyjmując na siebie obowiązek odkrywania typowo europejskiej muzyki, rozpoczynam cykl omawiania zespołów nowej fali z każdego zakątka starego kontynentu. 

Rozpoczęłam od Francji, gdzie przyznaję lubię się zapuszczać, ponieważ wiele zespołów mnie tam zaskakuje. Są niejednorodne gatunkowo dodatkowo język, który w porównaniu na przykład do węgierskiego, jest milszy dla moich uszu.  Oczywiście pozbędę się za niedługo moich uprzedzeń językowych i dotrę, mam nadzieję również do Węgier w ramach moich poszukiwań (jak na razie spokojnie się rozpędzam). 
Nowa Fala – to określenie było na początku używane wobec zespołów, które wprowadzały wszelakie udziwnienia do muzyki punkowej. Później jednak przesyt na rynku muzyki, nie tylko rockowej, ale i popowej wymusił fuzję wszelakich gatunków. Dlatego też powstawało wiele zespołów rockowych, które odważniej sięgały w stronę syntezatorów, przez co stawały się, można stwierdzić bardziej popowe. Choć trzeba podkreślić fakt, że to właśnie w tym okresie granice zaczęły się mocno zacierać i wtedy rozpoczęła się ta  masowa migracja dźwięków pomiędzy gatunkami, która teraz inspiruje twórców szeroko pojętej muzyki alternatywnej.
Zespołu punkowie, więc mimo udziwnień pozostały post - punkowymi, a te dziwaczne odłamy muzyki elektro-pop do tej pory nazywa się nową falą. 

Mój przegląd francuski, chciałam jednak rozpocząć tradycyjnie od muzyki post punk. 




Zespół Guilty Razors - wybrałam ich spośród masy innych typowo francuskich punkowych grup, które grają świetną muzykę. Uchwycili mnie za serce swoim I don’t wanna be a rich. Przypomniały mi się dzięki temu moje własne idee z młodości, między innymi właśnie to, że nie chcę być bogata (nawet bym chyba nie zdołała). Nagrali tylko jeden album o tej samej nazwie:  I don't wanna be a rich w roku 1978 roku. Niedługo rozpadli się, wokalista rozpoczął karierę solową już się nie wydzierając. Pozostali członkowie również wybrali bardziej popową ścieżkę tworząc zespół Bandolero, który wykonywał dosyć znany hit francuski Paris Latino. Przy okazji gorąco polecam stronę internetową poświęconą francuskiej muzyce punk nowej fali: http://www.francomix.com/article-French_Punk_New_Wave_1975_1985-39.html




Czołową postacią francuskiej nowej fali jest Lizzy Mercier Descloux, która przyczyniła się swoimi działaniami do rewolucji muzycznej we Francji, głównie pisarsko, ponieważ współtworzyła czołowy francuski magazyn Rock News.  
Na jej muzyczną twórczość musiała mocno wpłynąć przeprowadzka do Nowego Jorku w roku 1978, gdzie nawiązała wiele znajomości w świecie muzyki. To poskutkowało utworzeniem projektu Rosa Yemen i nagraniem mini-albumu. W tym projekcie jej twórczość odznacza się jeszcze znamieniem muzyki punk i psychodeli lat 60. 







W późniejszych solowych projektach Lizzy, zwraca się w kierunku funkowych i afrykańskich brzmień, przez co jej muzyka przestaje być taka surowa. Artystka przez większość swojego życia inspirowała się kulturą Afryki, często również odwiedzała ten kontynent podczas tras koncertowych.
W późniejszych latach życia porzuciła muzykowanie, zajęła się pisaniem poezji oraz malarstwem. Zmarła w 2003 roku na Korsyce, po długiej walce z nowotworem. 



Synth-wave to gatunek nowej fali, na który bacznie powinni zwrócić uwagę wszyscy wielbiciele współczesnej muzyki elektronicznej.
Przedstawiam Państwu Ruth, francuski zespół synth- wave. Zbyt dużo o nim nie wiadomo. Nazwa przywodzi na myśl, chrześcijańskie zespoły rockowe, a nie dzikość syntezatorów. Zespół ten począwszy od nazwy wywoływał u mnie zaskoczenie. Jednak największe moje zdziwienie wzbudził fakt, że wydali oni tylko jeden krążek: Polaroid-Roman-Photo i od roku 1985 panuje cisza w ich biografii. Szkoda, ja mam niedosyt ich połamanych dźwięków. Może kiedyś łaskawy czytelnik tego bloga, znający francuski oświeci mnie w szerszej historii tej grupy. Jeżeli taki się znajdzie to zapraszam do kontaktu.








Przedstawiam również….. Mathématiques Modernes. Kolejna synth – wave’owa perła. Edwidge Belmore symbol paryskiego stylu i ważna osoba towarzyska lat 80 kochająca muzykę punk, plus Claude Arto syntezatorowy artysta. To oni byli energią zespołu. Jedna płyta na koncie, a aż dwie kompilacje koncertowe.





Jacno – muzyk z historią „łajzy”. Dlaczego? Przed wystartowaniem solowej kariery stworzył jeden z pierwszych francuskich zespołów punkowych  The Stinky Toys. Następnie wraz z wokalistką utworzył popowy zespół  Elli et Jacno, po czym to dopiero nagrał albumy solowe, które brzmią bardzo synth-popowo.
Jego utwór Rectangle, został wykorzystany przez Gigi D’Agostino to stworzenia wielkiego przeboju La Passion.
Ja zdecydowanie wolę wersję Jacno ;).


Taxi Girl – zespół, stylistyki New Romantic – czerwono, czarne ubrania, mrok, smutek oraz minimalistyczne wykorzystanie syntezatora. Wydali 5 mini albumów i jeden długogrający - Seppuku. Można przeczytać, że ich twórczość jest energią muzyki The Stooges zmiksowaną z przyszłościowymi brzmieniami zespołu Kraftwerk.  Jak większość francuskich zespołów nowej fali rozpadli się aby stworzyć osobne projekty. 



Electric Callas – grupa z Lyonu. Kolejna z tych, o których informacji jest tyle, co kot napłakał. Zwrócili moją uwagę dzięki utworowi: So Chic. Tak nazywa się również ich pierwszy z dwóch albumów. Utwór ten w przeciwieństwie do innych takich jak: Kill me two times, jest bardziej popowy niż punkowy, co mnie akurat do nich przekonało. 


Kolejna kobietka w świecie francuskiej nowej fali to: Nini Raviolette.
Gdzieś przeczytałam, że prezentuje ona swoim głosem przedziwny seksowny-minimalizm. Zgadzam się z tym bezsprzecznie. Nie potrzeba wielu brzmień, aby zatracić się w muzyce. Prosty synth-pop z surowym wokalem – czysta psychodela.  





Na zakończenie podróży w czasie i przestrzeni proponuję piękny męski wokal – zespół Orchestre Rouge, który reprezentuje odłam (jeżeli można to tak nazwać) cold wave.
Wokalista obdarzony obłędnym głosem nazywa się Theo Hakola i przybył do Paryża z Ameryki. Pisał społecznie zaangażowane teksty o mrocznym charakterze, który był podkreślany przez  jego emocjonalny wokal. Oczywiście, jak to w świecie nowej fali, zespół długo nie potworzył. Rozpadli się w roku 1984 po 6 latach wspólnej pracy, nagrywając dwa albumy.  



Nowa Fala we Francji to nie tylko kino Godarda, ale również wysyp przeróżnych grup muzycznych, które niestety przemijały tak szybko, jak się pojawiały. Muzyka była wtedy bardzo intensywna, jak można się domyśleć praca nad albumami również. To właśnie musiało powodować szybkie zmęczenie materiału i konieczność ciągłej zmiany otoczenia muzycznego. Szkoda tylko, że zespoły francuskie z tego okresu giną w natłoku współczesnych twórców, nie odkrywane przez nikogo na nowo. Myślę, że warto czasami zagłębić się w ten okres, który przyniósł ogromną rewolucję. Jej owoce możemy obecnie przesłuchiwać we współczesnej muzyce.